Staliśmy dziś ze starszym synem w kolejce w papierniczym po zeszyt nutowy. Po jedną sztukę zeszytu za 1 złoty i 40 groszy.
Przed nami 3 osoby. Jak to we wrześniu w papierniczym, cel konkretny:
zeszyty, plastikowe okładki, cienkopisy, farby, pędzle oraz inne rzeczy,
które nagle stały się przedmiotem pożądania uczniów i źródłem oporu
rodziców.
Podczas stania w kolejce dowiedziałem się, że na technikę biorą cienkopisy 0.5 mm a nie 0.4 i to te droższe.
Że minimalna liczba pojemniczków
farb to 12. Że każdą książkę z dostarczonych przez ministerstwo należy
zmierzyć - pani miała szablon jak do wykresu centylowego wzrostu
dziecka. Ja przyszedłem kupić synowi zeszyt nutowy na lekcję teorii w
szkole muzycznej, która to lekcja ma się zacząć za 35 minut... 30
minut... 25 minut... 20 minut....
- Zeszyt nutowy poproszę. Sztuk: jeden - szybko recytuję w obawie o dodatkowe pytania.
- Wie pan ale ta okładka... Może ja sprawdzę na zapleczu? - ochoczo spytała ekspedientka.
- Nie, świetny ten zaciek, naprawdę. - odparłem i dałem 2 złote. Po czym spiesznie także w "w długą".
Igor zajęty próbą przeżycia kolejnego "Last day on Earth" spojrzał na mnie i mruknął:
- Oaza spokoju...
Chyba nie zabrałem 60 groszy reszty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz