czwartek, października 09, 2014

Laska, czyli o tym, komu jest źle

Polska jesień w pełni. Piękna o 7:50 zapełnia się czniami poganianymi przez swoich rodziców. Jest ciepło, więc z okolicznych mieszkań wychodzą lokalni "bramini". Zajmują swoje stałe miejsca przy sklepikach lub bramach. Zdala od ciasnych mieszkań i niezbyt higienicznych klatek schodowych. Osiągają powoli błogostan nirwany. Jak codzień mijam przy kiosku młodego człowieka rozmawiającego ze sprzedawczynią. Ubrany jest w dres, sportowe buty, czapkę z daszkiem. Na kolanach leży torba na ramię z logiem Adidas. Wkłada papiero do ust, żeby obrócić wózek na którym siedzi i zrobić miejsce dla mijającej go rowerzystki. Obraca głowę i spogląda, jak ta odjeżdża w kierunku placu Konstytucji.
Wsiadam do samochodu. Jadę. Nie spieszę się. Jest 8:00. Są światła zielone, potem czerwone. Na przejściach dla pieszych ruch. Studenci, staruszkowie z torbami na kółkach. Chłopiec z tornistrem na rowerze przecina pasy. Rozglądam się. Jest i matka. Dobrze ubrana, chyba coś mówi do chłopca. Idzie wolniej ciągnąc duży wózek z dzieckiem w środku. Ciągnie... Ciągnie jedną ręką. Drugą rękę ma zajęta. Zwalnia przed krawężnikiem, zna tą drogę i mogłaby ją przebyć z zamkniętymi oczami. A musi z białą laską w prawej ręce.