poniedziałek, września 06, 2010

Czosnek po chińsku

Dzieci teściowej oddane. Oddychają powietrzem spod Łysicy, piją wodę ze źródła Św. Franciszka. U nas zatem spokój i brak konieczności gotowania, pilnowania, iPhone cały czas w moim ręku, w telewizji coś innego niż "Tomek i Przyjaciele" czy "Stacyjkowo". Poszliśmy niespiesznie na Ogrodową do baru Ming założonego przez sąsiada, notabene Chińczyka - nie wszyscy wiedzą bowiem, że bary z chińskim jedzeniem prowadzą Chińczycy. Aber, więc w barze moja Żona zupkę kwaśno-pikantną zapragnęła spożyć. Niestety, nie ta konsystencja była. "Może WonTon?" - proponuje pan w barze. Zamawiamy. Żona nie zje, ja dokończę.
Bierzemy chińsko-bawarskie piwo i siadamy przy stoliku. Chwila oczekiwania - jest! Zupka ląduje przed Żoną, która zajęła się spożywaniem zawartości. Idzie dobrze. No smaczna, nie do końca o to chodziło, ale idzie. Już. Miseczka przesunęła się w moim kierunku. Zabieram się za jedzenie. Dokonuję analizę zawartości.
- Mmmm, krewetki - mówię.
- Gdzie ?! - pyta zaniepokojona Żona, za krewetkami nieprzepadająca.
- O, tu.
- Eee, to czosnek. Taki przypieczony i chrupiący. - odpowiada uspokojona swoją spotrzegawczością.
- Czosnek? - pytam - Z oczami?!
Nie chciała Żona wracać do tematu.
Pu, sie sie.*

____
* Pu, sie sie - chin. "nie dziękuję"

Brak komentarzy: