piątek, lutego 09, 2007

Jak zostałem agentem

Z szarego sportowego samochodu wysiada mężczyzna około czterdziestki. Jest niski. Wiem, bo nie widać jego głowy w oknie. Pewnym krokiem wchodzi do mieszkania. Jest ubrany w czarny skórzany płaszcz, garnitur w paski i czarną koszulę. Jedynym żywym elementem jego stroju jest krwistoczerwony krawat - nawyk ubierania czerwonej ozdoby kołnierzyka narodził się podczas jednej z pierwszych wspólnych akcji z agentką T równo 5 lat temu. W założeniu miała być to prosta operacja. Dwie kobiety w mieszkaniu nie spodziewały się tego, co miało nastąpić za chwilę. Jedną była agentka T. Mężczyzna kładzie czarną, ciężką skórzaną torbę. W drugiej ręce ma narzędzie, które posłuży do niespodziewanego przez T działania. Wybiegam. ... Nasze spojrzenia krzyżują się...
Skupiam się na tym, co widzę. Wiem, kim jest, ale zachowuję milczenie. On chyba też wie, kim jestem, gdyż się nieśmiało uśmiecha. Nie daję po sobie poznać, że wiem, co ma w lewej ręce. Jestem przygotowany do uratowania T. Podbiegam w kierunku lewej ręki i głęboko wciągam powietrze w nozdrza. Czuję delikatny słodki zapach... "Misiu!" - woła T. No i okazało się, że wsypałem własnego Tatę. W ręku miał bukiet kwiatów. Ale jak ma to związek ze zdarzeniami na Starówce sprzed 5 lat, nie wiem, ale i tak zostałem Agentem Tituk. Nic się nie ukryje!

Brak komentarzy: